Najtrudniejszy sport?

Drukuj

Dwie godziny na maksymalnych obrotach. Start co tydzień, w międzyczasie kilka treningów. 20 tysięcy kilometrów przejechanych w sezonie.<br />

Dwie godziny na maksymalnych obrotach. Start co tydzień, w międzyczasie kilka treningów. 20 tysięcy kilometrów przejechanych w sezonie.
Zawodnik xc nie ma łatwego życia. Maratończyk na podobnym poziomie ściga się dwa razy dłużej. Szosowiec, choć przez pewien czas schowa się w peletonie, ponosi jeszcze większy wydatek energetyczny. Ale i tak wszyscy kochają facetów fruwających nad zeskokiem skoczni.

Kwaśny śmiech Justyny Kowalczyk
W jednym z wywiadów po, udanym dla niej, Tour de Ski nasza najlepsza biegaczka narciarska ze sporym sarkazmem wypowiadała się o wyczynach skoczków narciarskich. Bo jak to tak? Kilka sekund najazdu, kilka sekund w powietrzu, ugięcie nóg przy lądowaniu, odrobina iskry bożej i kilka tysięcy Euro w kieszeni. Do tego uwielbienie setek tysięcy kibiców, relacje w najlepszym czasie antenowym, zwycięstwa w plebiscytach popularności. Tymczasem ona w swojej karierze okrążyła kulę ziemską na nartach, mówiąc kolokwialnie wypruwa sobie flaki na treningach i… nic. Owszem, uczestnictwo w imprezie, jaką jest Tour de Ski przynosi stosowne gratyfikacje finansowe, więc zapewne narzekać nie może, ale o prywatne kontrakty sponsorskie jest już o wiele trudniej. A trudniej, owszem, to jest właśnie Justynie Kowalczyk, pokonać setkę rywalek, które są elitą światowego narciarstwa biegowego, dyscypliny, którą uprawia wiele tysięcy ludzi a nie garstka zapaleńców w jednym z ośmiu krajów. Co więcej, biegać na nartach i doskonalić swoje umiejętności może niewielkim kosztem niemal każdy, wejść na skocznię już nie. Obiektywnie rzecz ujmując w sezonie 2007/08 to Kowalczyk jest niekwestionowaną królową polskich sportów zimowych. Ale jej dokonaniom poświęca się 15-sekundowe skróty w wieczornych wiadomościach a nie dwugodzinne relacje w popołudniowym prime-time.

Bo na rowerze umie jeździć każdy

Analogia między sytuacją biegów a kolarstwa nie jest odległa. Obie dyscypliny zaliczają się do podobnej grupy sportów. Wysiłek jest długotrwały a równocześnie intensywny. Jego poziom jest porównywalny lub nawet przewyższa maraton biegowy. Tyle tylko, że w większości przypadków najkrótsze próby kolarskie są dłuższe niż najdłuższe zawody narciarskie lub biegowe. Prawdziwy wyścig XC trwa dwie godziny a zawodnik, który uczciwie go przejedzie na mecie jest wrakiem człowieka. Podobnie po maratonie, który trwa 2-3 razy dłużej. Tyle co etap tour de france lub klasyk pucharu świata. Z tą różnicą, że maratończyk nie chowa się przez połowę czasu w peletonie. Z resztą szosowiec również nie ma lekko – tego typu wysiłek potrafi znosić dzień w dzień przez tydzień, w ekstremalnych wypadkach przez trzy. O ile się nie mylę, nie ma na świecie równie energochłonnej dyscypliny, wymagającej przy tym tak wielu różnorakich umiejętności.

Podstawowy problem może tkwić w założeniu, że na jeździć na rowerze (lub biegać na nartach) potrafi jeździć każdy, jeśli tylko chce. Czymże jest przejechanie stu kilometrów w porównaniu z zeskoczeniem z Wielkiej Krokwi? W sumie racja, ponieważ przy odrobinie samozaparcia 100km jest w stanie przejechać każdy, nawet na składaku, mając na to niecały dzień. Detale takie jak tempo jazdy czy też umiejętności potrzebne do pokonywania zakrętów i trudności technicznych są mało zauważalne.

Kolarstwo to sport ekstremalny

Tak, nawet kolarstwo szosowe w wydaniu zawodniczym to absolutna ekstrema. Dowód? Za chwilę, najpierw pytanie. Kto z nas po pierwsze odważyłby się, po drugie nie spanikował w połowie a po trzecie bezpiecznie zjechał w deszczu 100km/h z Karpacza do Sosnówki? Nie, nie namawiam nikogo, bo zapewne kilku odważnych i utalentowanych by się znalazło. Sęk w tym, że to jest szybciej, niż motocykl czy samochód może pojechać w tym miejscu. Co więcej, chwilę wcześniej ten sam kolarz, który zawierza swoje zdrowie 23mm gładkiej oponce generował moc umożliwiającą zagotowanie czajnika wody ;). Z kolei kolarz XC pokonuje niejednokrotnie odcinki, po których nieuważne zejście może zakończyć się trwałym kalectwem a kilkaset metrów wcześniej daje z siebie tyle, co sprinter podczas biegu na 200m. I tak po kilka razy na rundę przez dwie godziny. Maratończyk dla odmiany może nie jedzie „w trupa” przez pięć godzin, ale i tak po drodze musi zmagać się z licznymi trudnościami technicznymi niedostępnymi dla zwykłych śmiertelników a do tego uzyskuje w terenie średnią prędkość nieosiągalną dla większości populacji na szosie z wiatrem w plecy. Aby to wszystko osiągnąć, nawet średnio świadomy amator musi trenować więcej, inteligentniej i z większym poświęceniem niż drugoligowy piłkarz, który następnie pół czasu z ustawowych 90 minut na boisku spędzi poniżej progu mleczanowego. Dlaczego więc, skoro jesteśmy takimi herosami nikt lub mało kto nas docenia? Z prostej przyczyny: nikt nas nie widzi.

Misja TVP
Wbrew pozorom nie jest tak źle. Relacje z Tour de Pologne i Grand Prix MTB mają dla siebie dobry czas antenowy, całkiem, jak na rodzime warunki, profesjonalną obsługę medialną i nienajgorszą promocję. Jest tylko jeden problem. Nie wiem, jak Wy, ale gdybym sam na rowerze nie jeździł, po relacji w takiej formie na rower bym się nie wybrał ani też nie namawiał do tego potencjalnego potomstwa. Główne wrażenie to poczucie straty czasu (przed telewizorem), zdrowia (przez bezproduktywnie męczących się zawodników) i dobrego imienia sponsorów (przez liczne wpadki dopingowe). Jednak i tak powinniśmy być w siódmym niebie, ponieważ wspomniana na wstępie Justyna Kowalczyk nie może liczyć nawet na to. Tymczasem przez całą zimę oglądamy obrazki ze skoczni całej Europy. W ostatnich latach równie często co zawodników zdarza się, że realizatorzy pokazują wskaźniki wiatru na zmianę z gadającymi głowami. Mając przeznaczoną określoną ilość czasu na sport, dlaczego nie puścić materiału o ostatnich dokonaniach Kowalczyk, Tomasza Sikory czy… Marka Konwy? Dlaczego w ramach misji telewizja nie promuje sportów, które mogą przyczynić się do rozwoju szeroko pojętej kultury fizycznej – w końcu na rowerze potrafi jeździć każdy i wystarczy, by go do tego tylko zachęcić! A o tym, że nie jest to tak łatwe, niech się później przekona we własnym zakresie.

FOTO: arch. bikeWorld.pl