Pierwszy maraton?

Kilka porad dla debiutantów

Drukuj

Już w samym słowie maraton jest coś epickiego, począwszy od biegu greckiego posłańca na masowych imprezach w Londynie czy Bostonie skończywszy.

Czas jednak idzie naprzód, ludzie szukają ciągle nowych doznań. W drugiej połowie ubiegłego stulecia amerykańscy hippisi zbudowali pierwszy rower górski, niedługo później zaczęli rozgrywać na swoich wynalazkach pierwsze zawody. Z biegiem lat kolarstwo górskie zaczęło się dzielić, specjalizować i podlegało ciągłemu procesowi profesjonalizacji. Maszyny zjazdowe powoli przestawały przypominać rowery, do cross – country zaczęli przychodzić szosowcy i przełajowcy. Ten piękny u swojego zarania sport stał się w przeciągu lat dziewięćdziesiątych zamkniętą imprezą dla wąskiego grona zawodowców. Boom na rowery górskie sprawił jednak, że sporo ludzi całkiem poważnie zaczęło się zajmować tą formą spędzania wolnego czasu. Oczywiście nie mogli się oni pochwalić takimi umiejętnościami i kondycją jak „profi”, jednak sporo nadrabiali ambicją i dobrymi chęciami. Imprezy takie jak Festiwal nad jeziorem Garda kreowały tego typu postawę. Nad Gardą właśnie rozgrywa się ciągle jedne z pierwszych maratonów MTB, tam również kończy się najbardziej znany i „kultowy” wieloetapowy wyścig MTB – Adidas TransAlp Challenge.

 
Podobnie jak maratony biegowe tak i maratony MTB są imprezami otwartymi. Oznacza to nie mniej nie więcej tylko tyle, że startują w nich zarówno amatorzy, mający niewielkie doświadczenie z rowerem i sportem w ogóle, rowerzyści czy też kolarze bardziej zaawansowani, wyjadacze, pogromcy podwórek a także prawdziwi profesjonaliści. Każdą z tych grup na start zaprowadził inny cel: jednych sława i pieniądze, innych chęć dokopania kumplom, jeszcze innych chęć sprawdzenia się z innymi a przede wszystkim z własnymi słabościami.

Trasy maratonów, często znajdujące się w górach, w odróżnieniu do tras zawodów cross – country prowadzą zawodników w miejsca niedostępne dla uczestników wyścigów XC, które zazwyczaj „oparte są” o jedno zbocze góry lub pagórka znajdującego się niedaleko jakiegoś stadionu lub, o zgrozo, parkingu. Maratończycy odjeżdżają kilkadziesiąt kilometrów od miejsca startu, niejednokrotnie wysoko w góry (w Polsce do wysokości około 1000m n.p.m.), gdzie powietrze jest czyste a widoki piękne. Maratony MTB są więc czymś w rodzaju „powrotu do źródeł” kolarstwa górskiego, gdzie oprócz sportowej, profesjonalnej rywalizacji liczą się także inne sprawy. Jako impreza masowa każdy maraton w Polsce gromadzi na starcie przynajmniej kilkuset uczestników, prawdopodobnie w tym roku padnie „magiczna” granica tysiąca zawodników. Dzięki temu szansa na to, że na starcie spotka się grupa osób prezentująca podobny poziom jest całkiem spora a to powoduje z kolei, że można się ścigać zarówno o pierwsze, setne, dwusetne czy też pięćsetne miejsca.

W obecnym sezonie można zauważyć pewnego rodzaju pęd do organizacji maratonów. Wybierając się na swój pierwszy maraton warto jednak zdecydować się na imprezę, która cieszy się odpowiednią renomą i jest organizowana po raz kolejny – daje to jaką – taką gwarancję dobrej organizacji, czyli zagwarantowania zawodnikom za nie małą przecież opłatę startową podstawowych świadczeń typu zabezpieczenie medyczne, solidne oznakowanie trasy, odpowiednio zaopatrzone bufety, posiłek po maratonie czy też zaplecze sanitarne. Najbardziej godny polecenia, jeśli chodzi o organizację, jest cykl Bikemaraton, któremu najbliżej jest do profesjonalizmu, równie zadowoleni powinni być uczestnicy maratonu rozgrywanego podczas Festiwalu w Szklarskiej Porębie, nieco gorzej jest podczas maratonów Ligi Bikeboardu, jednak i tam nie schodzi się poniżej pewnego poziomu, choć oczywiście, jak wszędzie, wpadki czasem się zdarzają. Koszt opłaty startowej mieści się w granicach 30 – 100 PLN i zależy od terminu płatności – zazwyczaj do dwóch tygodni przed dniem rozgrywania zawodów jest ona niższa i rośnie wraz z upływem czasu. W ramach wpisowego często otrzymuje się kilka gratisów – w zeszłym sezonie pod tym względem przodował Bikemaraton, gdzie wartość tychże z nawiązką rekompensowała poniesiony wydatek (otrzymywało się bidon, Magazyn Rowerowy, batonik, Powerrade oraz koszulkę kolarską). W tym roku podczas tego cyklu „gratisów” będzie także sporo, premiowane będą regularne starty. Zazwyczaj jednak maratończyk dostaje pamiątkowy t-shirt, batonik i napój izotoniczny oraz kupon na posiłek po wyścigu, w skład którego wchodzi najczęściej kolejny bufet podobny do tych na trasie oraz jakiś wyjątkowo „sportowy” posiłek typu grochówka, pieczona kiełbaska itd. :), choć tendencja ta idzie jednak powoli w odstawkę na rzecz „rozdawnictwa” makaronu. Będąc jeszcze przy kosztach należy pamiętać o dodatkowych pieniądzach potrzebnych na kaucję za chip (30 – 50 PLN) służący do pomiaru czasu – dotychczas był on tylko stosowany podczas maratonu festiwalowego, jednak od tego roku system ten będzie także obowiązywał podczas wszystkich Bikemaratonów. Oprócz pieniędzy na wpisowe wymagany jest sprawny rower, kask, przynajmniej jeden bidon a na maratonie festiwalowym zaświadczenie od lekarza sportowego. W tym sezonie Polski Związek Kolarski wprowadza obowiązek wykupienia specjalnej licencji dla maratończyków (kategoria „Maraton Hobby”). Stanowisko PZKol jest takie, że licencja ta ma być wymagana na wszystkich maratonach organizowanych w Polsce, jednak organizatorzy Bikemaratonu nie będą jej wymagać od uczestników organizowanych przez G&G imprez. W zamian za to wszyscy posiadacze wspomnianej licencji będą klasyfikowani na równi z posiadaczami „normalnej” licencji PZKol. Wobec posiadaczy tej ostatniej czasami wymaga się, aby jechali długi dystans. Zdarza się także, że są oni uprzywilejowani możliwością ustawiania się na starcie w pierwszych rzędach.

Jeśli chodzi o wybór maratonu ze względu na trasę, to nawet początkujący powinien sobie bez problemu poradzić na większości z nich – w przeciwieństwie do wyścigów cross–country trasy maratonów wymagają zdecydowanie mniejszych umiejętności technicznych zaś jeśli chodzi o przygotowanie kondycyjne to poziom ich trudności rośnie wraz z uzyskiwaną przeciętną prędkością. Będąc już przy temacie prędkości warto poruszyć problem, jak podejść do swojego pierwszego startu, jaki wybrać dystans, jak rozłożyć siły, jak przygotować się do wyścigu czy w końcu jak ustawić się na starcie.

Wszytko tak naprawdę zależy od tego, po co tak naprawdę chcesz stanąć na starcie maratonu. Start taki można potraktować na wiele sposobów: jako wyścig, gdzie liczy się zajęte miejsce, jako wycieczkę z dodatkowym elementem rywalizacji, jako „pojedynek z kumplami” na ogólnopolskiej scenie lub jako chęć sprawdzenia swoich możliwości, porównania się z innymi, podobnymi sobie. Pobudek prowadzący na linię startu jest zapewne więcej i tak naprawdę to od nich a także od próby w miarę obiektywnej oceny własnych możliwości powinno zależeć ustawienie się na starcie. Jeśli nie przyjechałeś się się ścigać o naprawdę czołowe pozycje – zostaw miejsce w pierwszych rzędach tym, którzy tego faktycznie potrzebują, dla których liczą się pojedyncze minuty a nie dziesiątki minut czy godziny. Popatrz na siebie uczciwie, zastanów się, ile kilometrów przejechałeś w tym sezonie i pomyśl o tym, że ta ładna dziewczyna w koszulce z napisami sponsorów lub ten gość koło trzydziestki z wygolonymi łydami być może jest rozliczany z tego, które miejsce zajmie lub też, po prostu istnieje spore prawdopodobieństwo, że zarówno on, jak i ona są od ciebie szybsi. Nie chodzi tu o wprowadzanie jakiejś hierarchii, podziałów na lepszych i gorszych, lecz po prostu o o drobinę kultury i wyobraźni – po starcie bywa bardzo ciasno, w tłoku często dochodzi do niebezpiecznych sytuacji, zwłaszcza, gdy wolniejsi znajdą się z jakiś powodów przed szybszymi. Jeśli więc nie jesteś czołowym zawodnikiem xc/szosowym w swoim regionie i jest to Twój pierwszy start, ustaw się gdzieś w okolicach ¾ stawki – jeśli okażesz się mocniejszy, niż sądziłeś wraz z upływem kilometrów będziesz awansował w klasyfikacji, szczególnie, jeśli zdecydujesz się jechać długi dystans.

Choć w zdecydowanej większości przypadków organizatorzy pozostawiają decyzję o wyborze dystansu zawodnikom bez jakiejś wiążącej deklaracji, warto zdecydować się, czy jechać około 60 czy też 100km przynajmniej na kilka dni przed startem – pomoże to odpowiednio przygotować się mentalnie a także zabrać odpowiednio większą ilość np. Jedzenia. To, jaki dystans zdecydujesz się pojechać powinno również zależeć od tego, z jakim nastawieniem przyjechałeś. Na faktycznie ściganie się na stukilometrowej górskiej trasie mogą sobie pozwolić faktycznie najlepsi. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – poza nieliczną grupką zdecydowana większość uczestników kończących duży dystans dała z siebie wiele, niektórzy prawie wszystko, łapały ich skurcze, cierpieli na podjazdach, wykazali się olbrzymim hartem ducha, ale... ich udział z wyścigiem miał niewiele wspólnego. Jeśli więc chcesz zakosztować ścigania lepiej wybierz się na zawody cross – country albo... wybierz mały dystans, który można nazwać „wydłużonym xc” z elementami charakterystycznymi dla maratonu takimi jak np. jazda w grupie czy trasa na jednej rundzie. Duży dystans natomiast dla amatora jest wspaniałym wyzwaniem, zwłaszcza na trudniejszych trasach, gdzie oprócz tego „co pod butem” liczy się też siła woli, taktyka i doświadczenie – szansa, że Twój pierwszy maraton będzie udany nie jest duże, prawdopodobieństwo popełnienia licznych błędów – bardzo duże. Atmosfera zawodów sprawi, że na 90% wystartujesz zbyt szybko, niż pozwalają na to Twoje możliwości, podjazdy będziesz pokonywać na zbyt twardych przełożeniach, zapomnisz o tym, aby regularnie jeść i pić, będziesz starać się na siłę trzymać koło o wiele mocniejszych od Ciebie. W wersji optymistycznej w połowie dystansu złapie Cię kryzys, nogi zrobią się ciężkie, z czasem duży blat ustąpi miejsca środkowej tarczy a ta najmniejszej i jakoś „doturlasz się” do mety, próbując przyspieszać na ostatnich kilometrach. W wersji pesymistycznej za połową dystansu dopadną Cię skurcze i zwijając się z bólu ze łzami w oczach będziesz patrzeć, jak mijają Cię przeciwnicy, których z taką łatwością mijałeś na początkowych kilometrach...

Jak więc jechać, aby pierwszy start w maratonie nie okazał się totalną porażką? Przede wszystkim ważne jest, aby w sytuacji, gdy nie jest się 100% pewnym swojego organizmu zacząć „rozsądnie”. Pisanie „powoli” byłoby nie na miejscu – pierwsze kilometry w dużej mierze jedzie się tak, jak pozwalają na to warunki. Nie ma co jednak na siłę wyprzedzać w tłoku pojedynczych zawodników, próbować jakiś ataków itd. - po pierwsze na wszystko przyjdzie czas, po drugie – na pierwszych kilometrach, które bywają bardzo nerwowe z racji tłoku bardzo łatwo o upadek, uszkodzenie sprzętu itp. Należy mieć oczy dookoła głowy, uważać na siebie i innych i starać się, w miarę możliwości równo jechać tempem grupy. Ponieważ rozgrzewka poza możliwością zastosowania różnego rodzaju maści, oliwek czy też balsamów rozgrzewających jest praktycznie nie możliwa warto pierwsze kilometry poświęcić właśnie na wprowadzenie organizmu w rytm wyścigu poprzez odpuszczenie sobie twardszych przełożeń i unikanie „szarpania” tempa. Nawet nie zorientujesz się, jak minie pierwsze 10km. Po tym dystansie możesz powoli zacząć rozglądać się, z kim jedziesz, spróbować zorientować się, którą mniej więcej pozycję zajmujesz i rozpocząć walkę z kilometrami. Na tym etapie najprawdopodobniej będziesz już jechać w kilku lub kilkunastoosobowej grupie. Dobrym zwyczajem jest jada po zmianach, szczególnie przydatna na płaskich i wietrznych odcinkach, choć i na podjazdach ten sposób prowadzenia grupy podkręca tempo. Jeśli jednak nie czujesz się na siłach – jedź spokojnie z tyłu grupy nie rzucając się w oczy swoim towarzyszom – w końcu to Twój debiut. Kilometry będą mijały, pierwszy bufet będzie się zbliżał. Postaraj się nie spędzić na nim zbyt wiele czasu. W miarę możliwości ogranicz czas spędzony na bufecie do niezbędnego minimum – nawet kilkuminutowy postój potrafi znakomicie wybić z rytmu i sprawić, ze rozgrzane mięśnie ostygną. Kubek wody lub napoju izotonicznego powinny wystarczyć, do tego ewentualnie uzupełnienie bidonu. Jeść przecież można w czasie jazdy! W czasie całego dystansu jedz i pij regularnie, zaczynając dostarczanie niezbędnych płynów i węglowodanów już dnia poprzedzającego start. Dokładnie o odżywianiu i piciu podczas maratonu będzie w jednym z najbliższych tekstów. Teraz warto się skupić nie na tym co a ile i kiedy jeść i pić. Odpowiedź jest prosta: dużo, ale regularnie i w małych porcjach. Bufety należy traktować raczej jako uzupełnianie swoich zapasów niż podstawowe źródło płynów i napojów. Żele energetyczne, batony, banany oraz odpowiednie picie powinny być dostarczane równomiernie przez cały dystans zaczynając od około 5 – 10 kilometra gdy tylko wydostaniesz się z tłoku. Nie zapominaj o tym – w końcu to Ty jesteś silnikiem – bez paliwa nie pojedziesz zbyt długo.

Kolejne kilometry będą mijały. Drogą do sukcesu jest trzymanie równego tempa, do którego jest się przygotowanym – nie mniej, nie więcej. Oczywiście bardzo przydatny jest do tego pulsometr i pewne doświadczenie w korzystaniu z niego, jednak i bez niego, po opadnięciu „startowej gorączki” można sobie poradzić z kontrolą własnego organizmu. W pierwszej części dystansu nie atakuj na podjazdach – szybko opadniesz przez to z sił. W drugiej części... prawdopodobnie nie będziesz już w stanie, ale pamiętaj – jeśli maraton nie jest dla ciebie tylko wycieczką od około 3/4 dystansu zacznij dawać z siebie wszystko. Co jeszcze jest ważne? Warto unikać zbytniego stygnięcia mięśni na zjazdach – pokręć trochę pedałami, rozluźnij uda i łydki, pamiętaj jednak o tym, aby cały czas być skoncentrowanym – unikaj prostowania stawów, patrz uważnie przed siebie. Częstym problemem są także bóle kręgosłupa – poczynając od szyi na lędźwiach kończąc. Warto więc raz na jakiś czas zmienić pozycję – stanąć na pedałach, przesunąć się nieco na siodle, wyprostować na moment. Jeśli chodzi o skurcze... cóż, to chyba największa zmora maratończyków. Mówi się, że ich przyczyną jest niedobór magnezu, jednak zabranie się za łykanie tabletek na kilka dni przed startem nie da jakiegoś szczególnego efektu. Skurcze są zazwyczaj efektem zbyt mocnej i szarpanej jazdy w pierwszej części dystansu a także wychłodzenia na zjazdach. Mogą być też wypadkową tych wszystkich czynników oraz jakiegoś drobnego błędu w ustawieniu roweru, np. złej wysokości lub ustawienia siodła. Jeśli już złapią... zachowaj spokój – postaraj się rozluźnić mięsień, być może nawet zajdzie potrzeba, aby zejść z roweru i spróbować samemu się rozmasować. Jeśli nie rozluźnisz mięśnia porządnie – skurcz wróci po kilku minutach ze zdwojoną siłą. Nie warto więc tutaj oszczędzać czasu.

Zawieść może nie tylko Twój organizm. W kolarstwie sporo zależy także od sprzętu. Można złapać gumę, urwać łańcuch, rozcentorwać koło. Ilość możliwych defektów jest naprawdę spora. W takim przypadku najważniejsze to zachować spokój i właściwie ocenić rodzaj zniszczeń. Jeśli jest to guma – sprawdzić co spowodowało przebicie, jeśli urwany łańcuch, zobaczyć, czy przy okazji nie zgiął się hak przerzutki. Przy zakładaniu koła sprawdzić, czy nie przesunął się klocek hamulcowy i nie ociera o oponę. Warto spędzić jeszcze kilka sekund dłużej niż potem mieć kolejny problem. Jeśli defekt jest poważniejszy – cóż. Maraton to nie XC, runda nie ma 7, tylko 50km i trzeba jakoś wrócić na metę. W ostateczności można poprosić kogoś z obsługi, aby wezwał pomoc ale cos takiego może być potrzebne tylko w ekstremalnych przypadkach. Jeśli zdarzyło Ci się przewrócić i doznałeś jakiś poważniejszych obrażeń wezwij pomoc – zapewne i tak mijający Cię zawodnicy będą pytali, czy wszystko w porządku, jeśli nie – krzyknij, aby wezwali pomoc. Na porządnie zorganizowanych maratonach ludzie z obsługi są ustawieni na trasie na tyle blisko siebie, że szybko powinna być Ci udzielona pierwsza pomoc. Podobnie jak Ciebie tak i innych może spotkać tego typu nieprzyjemność. Jeśli widzisz, że ktoś się nagle zatrzymuje, słabnie lub się wywrócił, zapytaj, czy wszystko ok, w razie potrzeby zatrzymaj się i sam lub za pośrednictwem innych uczestników wezwij pomoc.

Jeśli już udało Ci się pokonać dystans, wyprzedzić satysfakcjonującą (lub nie) liczbę przeciwników, uniknąć defektów i dotrzeć do mety. Przejeżdżając „kreskę” dla pewności podaj swój numer sędziemu mety – przy kilkuset zawodnikach łatwo o pomyłkę. Złap oddech, weź z bufetu coś do picia i jakąś przekąskę i... z powrotem wsiądź na rower. Kilka kilometrów w spokojnym tempie sprawi, że następnego dnia będziesz się mógł normalnie poruszać. Możesz w tym czasie pojechać w któryś z wcześniejszych fragmentów trasy i podopingować kończących dystans maratończyków lub po prostu pokręć się po okolicy. Dopiero po przynajmniej dwudziestu minutach wróć na metę – być może będzie można się już mniej więcej dowiedzieć o zajętą przez siebie pozycję. Dokładne wyniki, wraz z czasem i miejsce w swojej kategorii znajdziesz jednak po kilku dniach w internecie na stronie organizatora. Jeśli nie spieszy Ci się do domu poczekaj na dekorację, rozdanie nagród (często w tym czasie odbywa się także losowanie nagród wśród wszystkich uczestników maratonu), ale przede wszystkim panuje wspaniała „powyścigowa” atmosfera. Pozornie obcy sobie ludzie wymieniają się uwagami dotyczącymi trasy i rywalizacji na niej. Tworzy się pewien specyficzny rodzaj atmosfery, którą trudno zapomnieć. Wspólna rywalizacja, wysiłek, przygoda łączy maratończyków – wszyscy są wygrani – w końcu ukończyli maraton. Można przy okazji oglądnąć trochę dobrych rowerów, przy odrobinie szczęścia zagadnąć do czołowych zawodników lub załapać się na wywiad do lokalnej gazety. Pomimo pozytywnego nastroju należy jednak pamiętać o swoich rzeczach – imprezy masowe lubią przyciągać różnego rodzaju „ciemne charaktery”, czego przykładem są rokroczne kradzieże rowerów podczas festiwalu w Szklarskiej Porębie. Jednak najważniejsze jest to, że udało Ci się przejechać zaplanowany dystans, dostałeś „pamiątkowy dyplom”, przeżyłeś wspaniałą przygodę – nie wierzę, że mogło Ci się nie spodobać... do zobaczenia na starcie kolejnego maratonu.